Pilotka
Wytnę sobie skrzydła z papieru!
Dołączył: 13 Gru 2009
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Sob 18:25, 19 Gru 2009 Temat postu: "Zagubieni w przestworzach" - opowiadanie |
|
|
Opowiadanie z przed roku. Trochę żałosne, dlatego zakończyłam pisanie go na drugim rozdziale.
No cóż pisane w pierwszej osobie, nieco przy nudnawe romansidło o pilotce i heh jej miłości życia
Rozdział I
Czułam dziwne napięcie, byłam pewna, iż siedzący obok mnie kapitan Ray Ross też je odczuwa. Świadczyły o tym rozpięty kołnierzyk jego białej, idealnie wyprasowanej koszuli, oraz kropelki potu na czole, które łączyły się w miejscu gdzie słuchawki naciskały na jego skórę. Ross był zawsze człowiekiem schludnym, jednak reakcji organizmu na upał panujący w kokpicie nie dało się zapobiec. Wyczuwałam jego zapach i byłam pewna, iż on mój też wyczuwa. Wiedziałam, że z nadmierną ostrożnością trzymam palcami wolant i wiedziałam, że za chwilę kapitan coś mi na ten temat powie. Myliłam się, w dalszym ciągu lecieliśmy w milczeniu. Choć z pozoru byliśmy skupieni na swojej pracy, to tak naprawdę wszystkie myśli były skumulowane w zupełnie innych obszarach naszej świadomości. Z każdą minutą byliśmy coraz bliżej momentu, w którym trzeba będzie posadzić maszynę na lotnisku. Niebo przed naszymi oczami poczerwieniało. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie udało mi się zaobserwować takiego zachodu słońca, takiego czaru, jaki odbywał się teraz, tutaj, na drodze do Heathrow. Ross wziął głęboki wdech, skierował swe ciemne, czujne brą-zowe oczy ku mnie, po czym zagadnął. - Nie codziennie będzie ci dane oglądać taki zachód słońca. - Miało to oznaczać, że chce prze-jąć ode mnie stery. W odpowiedzi tylko skinęłam głową, nigdy nie mówiłam zbyt wiele, nie przepadałam za tym, zawsze wolałam milczeć. Kapitan sięgnął po radio swą pewną ręką, po czym poprosił kontrolę ruchu lotniczego o zezwolenie na lądowanie. Ross natychmiast je rozpoczął, gdy weszliśmy na FL150 przez chwilę jak grom z jasnego nieba nad nami przeleciał inny samolot zagłuszając tym samym milczenie w kokpicie. Po tym zdarzeniu wszelkie na-pięcie nas opuściło. - Ten zachód słońca to był tylko pretekst. - Powiedziałam z nutką oskarżenia w głosie. Ross uśmiechnął się serdecznie a jego spojrzenie przez moment próbowało nadążyć za moim. Skierowawszy swój wzrok na obrączkę, na jego palcu wyjaśniłam mu wszystko, co miałam do wyjaśnienia. Kochał mnie, szczerze mówiąc ja też odwzajemniałam jego uczucia, ale on miał już swoją rodzinę, żonę i dzieci. Nie chciałam psuć tego, co zdołali razem ze sobą wybudować, nie chciałam się wdzierać w ich życie, z powodu uczucia, jakim go darzyłam. Do końca trwania lotu nie odzywaliśmy się do siebie, oboje siedzieliśmy zajęci szufladkowaniem wła-snych przemyśleń, co jakiś czas tylko spoglądaliśmy na przyrządy. Nim się obejrzałam samolot dotknął pasa startowego. Nagle poczułam dłoń Rossa na swoim ramieniu, to wyrwało mnie z własnych myśli tak gwałtownie, że aż podskoczyłam na fotelu. Czułam jak do oczu napływają mi te cholerne łzy. „Jeszcze tego brakowałobym się tu rozbeczała jak mały dzidziuś” - pomyślałam, pośpiesznie ocierając łzy i sięgając po dziennik pokładowy, żeby zanotować godzinę przylotu i przebieg lądowania, ale nie mogłam znieść wzroku Rossa na sobie i wstając wręczyłam mu dziennik do rąk, po czym bez słowa wyszłam z samolotu. Będąc już na dole schodów obejrzałam się przez ramię, w drzwiach stał Ray wpatrując się we mnie swymi ciemnymi bystrymi oczyma. Nie mogłam się powstrzymać, wbiegłam z powrotem po schodach i przytuliłam się do niego tak mocno jak było to tylko możliwe, a on odwzajemnił uścisk. Serce waliło mi jak szalone, wiedziałam wtedy, że źle robię. Czułam się w tej miłości taka bezradna, chyba zupełnie tak samo bezradna jak on. Dlaczego to mnie się przytrafiają takie historie, dlaczego właśnie ja? Lepiej by było gdybym latała z kimś innym, z kimś, kto ma zupełnie inne poglądy niż ja i Ross, z kimś, kto bardziej różni się osobowością od mojego ideału!
Rozdział II
- Boże, co ja wyprawiam. - Szepnęłam przerażona, odrywając usta i wpatrując się w te uwielbione, ciemne oczy. Jednocześnie było mi tak dobrze w jego ramionach, a jednocześnie czułam się w nich tak bardzo zagubiona. Zakochać się w swoim kapitanie, nauczycielu, który ma już swoją rodzinę. W kapitanie, na którego jestem skazana podczas lotu, w tym małym pokoiku wypełnionym przyciskami i mieniącymi się kontrolkami, w tym małym, ciasnym pokoiku zwanym kokpitem. Chciałabym móc nigdy nie lądować, chciałabym całe życie być razem z nim tam, w górze. To były dwie rzeczy, które naprawdę kochałam: Rossa i latanie. Nic innego do szczęścia nie było mi więcej potrzebne, ale chodź te dwie rzeczy miałam zapewnione, to czułam się jak ofiara losu. W przenośni mogłabym powiedzieć, że podtrzymywał moje skrzydła, jednocześnie je obciążając. Zaskakująco przerażające jest tylko to, że tak szybko z dręczyciela moich zmysłów i umysłu stał się czułym i wrażliwym. Już sama się gubię w swych uczuciach. Czego ja właściwie oczekuję, na co komu i mnie te wszystkie słowa, już wtedy wiedziałam, że ta historia nie zakończy się szczęśliwie. Rozluźniłam uścisk, on tak, że. Stałam przez dłuższą chwilę jak wryta, nie zważając nawet na to, iż po polikach dwiema stróżkami toczą się słone łzy. Ray w milczeniu poszedł na chwilę do kokpitu. Po chwili przed moimi oczyma ukazała się znów jego smukła sylwetka, miał na sobie czapkę i marynarkę. Wykonał kilka kroków w moją stronę i z czułością nałożył mi na głowę moją czapkę, a następnie jego ciepła, dłoń zawadziła o moje poliki, czule ocierając łzy. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie nawzajem. - Każdego dnia się boję. - Wyznałam po cichu, ciągnąc dalej swoją wypowiedź. - Boję się, że nas kiedyś razem ze sobą zobaczą, że nie zdołamy ukryć się przed światem. Nie, jako ty i ja, ale jako my. To jest strasznie trudne, ponieważ kiedy spędzam z tobą czas, czuję się tak strasznie szczęśliwa, wiem, że się wznoszę. Jestem jednak bliska rozbicia, kiedy jak dziś, za chwilę mnie opuszczasz. Nie mogę znieść tej myśli, że zakochałam się w człowieku, który już znalazł swoje szczęście w życiu, nie mogę znieść, że sprawiłam, aby ten człowiek mnie też pokochał. - Po tych słowach pierwszy raz w życiu widziałam jak zanika jego wrodzona pewność siebie, a na twarzy maluje się lęk. - Proszę już nic więcej nie mów. - Szepnąwszy zbliżył swe wargi do moich. Następnie świat zawirował mi przed oczami, byłam bardziej zdezorientowana niż podczas niedoboru tlenu lub odczuwania nadmiernego przeciążenia. Już wtedy chciałam się wycofać, ale nie miałam pojęcia jak. Nie potrafiłam tego zrobić, spowodowane było to uczuciem, jakim go darzyłam. Po-winnam była się usunąć w cień już rok temu, kiedy to podczas burzy sprzeczaliśmy się z ma-szyną, kiedy to naprawdę go poznałam i polubiłam. Tamtej nocy, w hotelu nie mogłam zasnąć, przekładałam się z boku na bok. Za dużo było myśli, za dużo uczuć. Pokój wyglądał mrocznie, pomimo iż był przytulny. Nie mogłam znieść tej ciszy w nim panującej. Mieszkam koło lotniska i do snu zawsze kołysze mnie odgłos silnika lądującego lub startującego samolotu. Poprzedni właściciel tego mieszkania sprzedał je, ponieważ jak to mówił zaczynał już powoli wariować od ciągłego hałasu. Wyszłam z pokoju i usiadłam na schodach. Z mojej prawej strony rozciągał się długi korytarz, oświetlony przez hotelowe lampy, zaś lewej była ściana, na której widniał obraz lądującego na lotniskowcu F-14. Spojrzałam na swój zegarek. Jego wskazówki dochodziły do godziny drugiej. Po chwili me ciało przebiegł dziwny, nieprzyjemny dreszcz, a mój instynkt nakazywał mi obejrzeć się przez ramię. Parę stopni wyżej stał Ray. Usiadłszy obok mnie, ściągnął swoją granatową, polarową bluzę i z czułością nałożył mi ją na ramiona. Nie byłam w stanie już nawet płakać, nie potrafiłam już dłużej sprzeciwiać się uczuciom, jakimi go darzyłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|